Lądujemy. Wymieniamy trochę kaski na lotnisku. Wizy załatwione w Polsce więc nie tacimy czasu przy kontroli. Po odebraniu bagaży kupujemy kartę SIM prepaidową żeby mieć kontakt ze znajomymi na miejscu. Zlewamy naganiaczy, którzy za kosmiczne pieniądze naciągają na taksówki, busiki i klimatyzowane autobusy. Wszyscy jednakowo później stoją w korkach na autostradzie, niezależnie od tego ile się zapłaciło.
Wsiadamy w darmowy shutlle bus i dojeżdżamy do pętli autobusów miejskich.
Autobus 551 kosztuje 35 bahtów, płaci się u konduktora w autobusie. Jedziemy do Victory Monument. Wielki plac, dziesiątki autobusów i bazar jednocześnie, cholera wie, w którą stronę iść. GPS nie chce złapać satelity a oznakowań ulic nie ma. Schodzimy z placu w pierwszą ulicę. Zaczepiają nas sprzedawcy pytając się w czym mogą pomóc. Pokazujemy plan, jeden ze sprzedawców oferuje podwózkę motorkiem, słabo sobie wyobrażamy taką podwózkę - dwie osoby z dwoma plecakami i małymi plecaczkami. Dziękujemy i idziemy szukać dalej. W reultacie ja idę szukać bez bagaży. Trochę na okrągło znajdujemy wreszcie hotel. Ponieważ jesteśmy wygodni, zrezygnowaliśmy z pomysłów typowych dla backpackersów i jednego z wielu "hoteli" przy Khao San. Wzięliśmy solidny standard czyli IBISa. Kosztuje parę groszy (ca 1100 bahtów) ale za to mamy:
1. czysto;
2. klimę;
3. ciepłą wodę;
4. ciszę;
5. spokój;
6. kompetentą obsługę.